2012-09-22 XXXI Festiwal „Chopin w barwach jesieni”: Chopinem w aksamicie nocy.
Antonin, Pałac myśliwski Radziwiłłów. Godz. 22.00
Mochnacki jak trup blady siadł przy klawikordzie
I z wolna jął próbować akord po akordzie.
Już ściany pełnej sali w żółtym toną blasku,
A tam w kącie kirasjer w wyzłacanym kasku,
A tu bliżej woń perfum, dam strojonych sznury,
A wyżej na galerii – milcz serce! – mundury.
Tylko jeden krok mały od sali go dzieli,
Krok jeden przez wgłębienie dla miejskiej kapeli –
On wie, że okop hardy w tej przepaści rośnie,
Więc skrył się za okopem i zagra o wiośnie.
Tradycją jest, że na antonińskich koncertach obowiązkowo prezentowany jest utwór powstały właśnie we wspomnianych wnętrzach pałacu Radziwiłłów. Introdukcja i polonez C-dur op. 3 na fortepian i wiolonczelę napisano latem 1830 roku, gdy młody Fryderyk brylował w towarzystwie znakomitego muzyka i zarazem właściciela Antonina – księcia Antoniego Radziwiłła. Grywali razem różne miłe dla ucha utwory, a młody kompozytor kończył wówczas pisać swoje Trio g-moll (właśnie słynnemu magnatowi dedykowane) i wspomnianego poloneza wraz z introdukcją. I choć sam Chopin wyrażał się o tym utworze lekceważąco: „…nic nie ma, prócz błyskotek, do salonu dla dam…” to jednak dziś owe błyskotki jawią się nam co najmniej szlachetnym kamieniem. Muzyka, lekka w swoim zamyśle, oparta na tanecznym polonezie przywodzi na myśl czas zupełnie pozbawiony trosk. Owszem, gdzieś tam czają się na horyzoncie cienie nadchodzącego powstania, gdzieniegdzie wije się jakąś dziwną tęsknotą żal za utraconą ojczyzną, ale w gruncie rzeczy owe dzieło z opusu trzeciego to przyjemny początek wieczoru. Pianino szarmancko się do nas uśmiecha, a wiolonczela zawadiacko ku siedzącym w krąg damom zerka.
Tak też zaczęło się owego owego wieczoru, w sobotnią noc trzydziestego pierwszego festiwalu chopinowskiego. Z takąż różnicą, że za pianinem usiadła piękna Anna Fedorova, a na wiolonczeli wtórował jej Roberto Trainini. Zagrali przepięknie. Lirycznie, uczuciowo i z dużą swobodą – a sam polonez zachwycająco otworzył ten piękny wieczór muzyki i poezji. Stanowiąc idealne ucieleśnienie correspondance des arts. Po występie Ukrainki i Włocha trafiła nam się gratka niebywała: oto bowiem kolejna pianistka, Joanna Marcinkowska zagrała… Andante Spianato i Wielkiego Poloneza Es-dur op. 22. Ależ wtenczas pięknie się zrobiło. Tym bardziej magicznie, że chwilę wcześniej poezję Jana Lechonia porywająco wręcz zaprezentował Daniel Olbrychski (owóż cytowany powyżej „Mochnacki”). Widząc radość na twarzach słuchaczy chyba nie tylko ja miałem wrażenie, że to będzie niesamowity wieczór. Prawdziwy chopinowski aksamit.
Niestety (a może to i dobrze) ów nastrój nieokiełznanych emocji ciut schłodzono. Zaprezentowane ponownie pieśni Chopina w wykonaniu Ewy Iżykowskiej i Marka Mizery ciut złagodziły wspomniane podekscytowanie publiczności. Całości nie przysłużył się ciut mało pasujący do nastroju chwili koncert Michała Szczepańskiego (a może to moja niechęć do mazurków takiż odbiór wspomnianego wywołała) – dość powiedzieć, że ogłoszona około północy przerwa przyniosła oddech i odprężenie.
Po przerwie, znowuż się działo. Claire Huangci z USA pięknie zagrała kilka preludiów (żałuję, że nie mogłem być na jej piątkowym koncercie, gdzie preludia wykonane zostały w komplecie!!), drugi pianista z czwartkowego koncertu w Ostrowie – czyli Kotaro Nagano wykonał świetnie dwa nokturny oraz Impromptu As-dur. No a potem główny artysta niedzielnego koncertu (i zachowujący się jak gwiazda rocka) Evgeni Bozhanov po prostu cudownie, fantastycznie zagrał Barkarolę Fis-dur op. 60. Ten wenecki w swoim kształcie utwór idealnie wręcz trafił w nasze wspomnienia z tegorocznych wakacji we Włoszech. Ech, magia. I jeszcze finał wieczoru. Pożegnali nas wspólnie, choć oczywiście nie w tym samym momencie dwa bohaterowie aksamitnej nocy. Najpierw niesamowity Olbrychski w wierszu naszego wielkiego wieszcza, który z Chopinem swego czasu spotykał się w Paryżu. A zaraz po nim niezwykła, przepięknie wykonująca Balladę f-moll op. 52 Anna Fedorova. Skończyło się kilka minut przed drugą w nocy. Cztery godziny. Maestria. Jeśli ktoś zastanawia się, czy warto tam być w przyszłości – zachęcam – bezwzględnie TAK!!
A Olbrychski, cóż… zakończył tak:
Byłem u Ciebie w te dni przedostatnie
Nie docieczonego wątku
Pełne, jak Mit,
Blade – jak świt…
– Gdy życia koniec szepce do początku:
„Nie stargam Cię ja – nie! – Ja… u-wydatnię!…”
Byłem u Ciebie w dni te, przedostatnie,
Gdy podobniałeś… co chwila – co chwila –
Do upuszczonej przez Orfeja liry,
W której się rzutu-moc z pieśnią przesila,
I rozmawiają z sobą struny cztéry,
Trącając się,
Po dwie – po dwie –
I szemrząc z cicha:
„Zacząłże on
Uderzać w ton?…
Czy taki Mistrz!… że gra… choć – odpycha?”
Byłem u Ciebie w te dni, Fryderyku!