Recenzji płyty Tous Les Matins du Monde miało pierwotnie nie być. Bo jakoś nie mogłem się zdecydować, gdzie powinna trafić. Czy umieścić ją pod „S”, jako że za muzyczne zobrazowanie Francji XVII wieku odpowiada Jordi Savall. A może zasadniej byłoby otworzyć przegródkę z literą „M”, jako że większość utworów to kompozycje, których autorem jest Marin Marais? Tudzież można by na upartego wepchnąć wszystko do działu „V” – jak Various Artists (ok., można również jako Różni wykonawcy, ale to mniej pasuje i mimo wszystko jakoś nie brzmi): bo i kompozytorów jest trzech minimum, no i wykonawcy też w kilka osób występują. Voila! Takie bogactwo, że… trudno było zdecydować. No ale… ordnung must sein, nawet jak to jest mój porządek świata. Więc… w dziale RECENZJE będzie „pod S”. Dlaczego? Bo tak, i już.
No to skoro zatem kwestie formalne mamy wyjaśnione, to czas przejść do muzyki. Owszem, przyznaję, jakoś tak Francuzi nie robili na mnie długi czas wrażenia. Pomijając przyczyny (ech tak historia i polityka), a przechodząc do skutków (nadmiar niechęci) – okazuje się, że moje uprzedzenie ku muzyce francuskiej nabrało już tak znaczących rozmiarów, aż trudno przed nim uciec. Owszem, jakieś tam jaskółki odnowy się pojawiały (vide Foehn Trio), ale przy takich Niemcach, do których nienawiść powinienem wyssać z mlekiem matki i ugruntować filmami o II w. światowej to po prostu czarna muzyczna dziura.
Tak więc signiemy do lekko już zapomnianej muzyki i filmu, który obrazowała. Dlaczego? Ano bo ładne, świetnie zagrane i warte przypomnienia. I gdyby ktoś zastanawiał się, czy da się lepiej muzycznie zobrazować świat, niż zrobiono to w Napoleonie Ridleya Scotta, to… owszem da się. Właśnie tak. [KLIK do DZIAŁU RECENZJE]