Bach Johann Sebastian: Brandenburgische Konzerte Nr. 5-6, BWV 1050-1051

I Barocchisti & Diego Fasolis. Arts Music 2006. SACD.

A oto słów kilka o drugiej części bachowskich koncertów napisanych dla margrabiego Brandenburgii.  Recenzowane koncerty nagrał z orkiestrą I Barocchisti dyrygent Diego Fasolis, całość wydała wytwórnia ARTS w formacie SACD. W Klasycznej Niedzieli  pierwsza część tychże koncertów (1-4) zrecenzowana została w… no trzeba poszukać (albo kliknąć w link), toteż dla porządku trzeba dokończyć dzieła i uzupełnić dział Recenzje o drugi album zawierający koncerty Jana Sebastiana Bacha. Koncert nr 5, rozpoczynający album, napisany został przez Bacha prawdopodobnie wkrótce po sprowadzeniu z Berlina nowego klawesynu dla orkiestry przygrywającej na dworze księcia Leopolda Anhalt – Cöthen, ówczesnego pracodawcy Bacha i miłośnika muzyki barokowej.  Sam książę pojawi się jeszcze w niniejszej recenzji, za sprawą powiązań z koncertem nr 6, ale o tym później. Póki co, kompozytor wykorzystał czyste brzmienie nowego instrumentu opierając o niego budowę klasycznego concerti grossi. Prawdopodobnie ten trzyczęściowy utwór powstał w 1719 roku  i powszechnie uważa się, że sam Jan Sebastian Bach grał na wspomnianym klawesynie podczas premierowego wykonania tego koncertu. Trzeba przyznać, że – zwłaszcza pierwsza, długa i ozdobna część rozpoczynającego koncert Allegro brzmi po prostu nieziemsko. Jakby Bach chciał pokazać, że klawesyn może stać się takim samym ważnym solowym instrumentem, jak skrzypce. Klawiszowe instrumenty, traktowane dotąd po macoszemu, zaczęły się coraz silniej dobijać się do panteonu sławy, by pod koniec XVIII wieku opanować sceny muzyczne w podobny sposób, jak to w latach 60-tych ubiegłego stulecia uczyniła gitara elektryczna. Koncepcji piątego koncertu opartego na klawesynie możemy zawdzięczać późniejszy rozwój muzyki klasycznej w kierunku koncertów fortepianowych Mozarta i Beethovena, które wyprowadziły tenże instrument na salony solowych występów. Wracając jednak do koncertu nr 5 – Bach napisał go na konkurs w Dreźnie, w którym zmierzyć się miał z francuskim kompozytorem i organistą Louisem Marchandem. Marchand rzekomo przestraszył się Bacha (a właściwie sławy wielkiego kompozytora i wirtuoza, jaka wówczas już otaczała niemieckiego artystę) i do samej konfrontacji nie doszło. Koncert więc składa się z trzech części: Allegro, Affettuoso (w linku do posłuchania) i ponownie Allegro, i jak już wspomniałem wyżej nawiązuje on tym samym do tradycji concerti grossi. Zachwyca w nim jednak nie tylko mistrzowska gra klawesynu, ale również doskonale poprowadzona partia solowa skrzypiec, jak i piękna i pełna rozedrganych uczuć gra fletu. A finałowa, znakomicie ułożona fuga tylko dopełnia wrażenia absolutnego artyzmu muzyki Jana Sebastiana Bacha.

VI Koncert brandenburski B-dur, składający się z częściAllegro / Adagio ma non tanto / Allegro to zupełnie odmienne dzieło, aniżeli opisywane wyżej. Zwraca w nim uwagę … brak skrzypiec! Bach posłużył się w nim natomiast wieloma odniesieniami do muzyki dawnej, wykorzystując instrumenty, które wówczas odchodziły do lamusa. Dziś wydaje się to dziwnym stwierdzeniem, bo sporo barokowych orkiestr gra na instrumentach z epoki (vide choćby ostatni Festiwal Barokowych Smyczków i Strun w Poznaniu, zorganizowany przez Arte Dei Suonatori), ale w czasach drezdeńskiego geniusza instrumentacja: dwie viole da braccio, dwie viole da gamba, wiolonczela, violone i klawesyn mogła dziwić. Co prawda viola da braccio oznacza po prostu altówkę, a w 1721 roku viola da gamba do właściwie wiolonczela, jednak istotny jest fakt, że ówcześnie oba te instrumenty traktowane były jak instrumenty niemodne. Źródła donoszą jednak, że użyto ich w tych kompozycjach dlatego, że wspomniany wyżej mecenas Bacha, książę Leopold, prawdopodobnie miał być jednym z muzyków, wykonujących muzykę napisaną przez Jana Sebastiana. Dzięki temu mamy możliwość zapoznania się z muzyką napisaną i wykonywaną na instrumentach, które dziś można usłyszeć jedynie w grze orkiestr barokowych. Zwielokrotnione partie czy to violi da braccio czy  violi da gamba, nie zawierają zbyt skomplikowanych technicznie partii, dzięki czemu z jednej strony książę – mecenas mógł sobie poradzić z nutami przypisanymi jego osobie, a z drugiej partie te mogły być wykonywane przez osoby grające na innych instrumentach smyczkowych (w wtedy multiinstrumentalność była równie powszechna, co dziś w światku muzyki popularnej). Utwór rozpoczynają dwie altówki, po czym stopniowo pojawiają się inne instrumenty rozwijające pełny inwencji melodyjny temat, dzięki któremu kompozytor po raz kolejny jawi się mistrzem polifonii.  Takie brzmienie po prostu cudownie współgra ze sobą i w żaden sposób nie da się utrzymać tezy, że muzyka na niemodnych instrumentach nie brzmi równie porywająco, co każda z części wcześniejszych pięciu brandenburskich koncertów.

Spora zasługa w tym zakresie spoczywa po stronie orkiestry I Barocchisti oraz Diego Fasolisa. Koncerty zostały dopracowane zarówno po stronie całościowego brzmienia orkiestry, jak i indywidualnej gry poszczególnych instrumentów. Pełne, czyste i klarowne brzmienie zachwyca; dość powiedzieć, że koncerty brandenburskie w tym wykonaniu biją na głowę podobne wydawnictwa wielkich wytwórni płytowych. A wersja SACD tylko dodaje temu wszystkiemu smaczku. Na albumie zawarty jest jeszcze Tripelkonzert, w katalogu Bach Werke Verzeichnis oznaczonego numerem BWV 1044. Równie piękny i doskonale komponujący się z poprzedzającymi go koncertami brandenburskimi. Gdybym dawał noty, to i za wykonanie, i tym bardziej za nagranie spokojnie można by przyznać najwyższą ocenę.

Cóż, Bach, jak to Bach, miał niesamowity dryg do pisania przyjemnych melodii. Potrafił je pięknie wpleść w partie poszczególnych instrumentów, zachowując jednocześnie proporcje pomiędzy indywidualnymi popisami instrumentalistów, a grą zespołową wszystkich muzyków. Dzięki temu słucha się tego zawsze w swego rodzaju zawieszeniu: niby to zwykła popołudniowa muzyka, ale jest w niej ten pierwiastek absolutu, który sprawia, że milkną wszelkie błahe rozmowy przy kawie. Po prostu człowiek siedzi z otwartymi ustami i słucha… I ostatnia sprawa. Mimo wspólnej nazwy (koncerty brandenburskie) nie należy chyba ich traktować jako jednego dzieła. Owszem, dedykowane zostały margrabiemu Brandenburgii, ale napisane zostały w różnych okresach. Poza tym poszczególne instrumenty nie są traktowane od początku do końca w identyczny sposób – raz grają jako instrumenty solowe a w innym przypadku albo pełnią role drugoplanowe, bądź też wcale nie występują. Dlatego można stwierdzić, że pod względem muzycznym koncerty te niewiele łączy (poza tytułem, ale o tym już było). Wydaje się raczej, że zostały w sposób zamierzony, napisane na możliwie wiele różnych zespołów, o różnym składzie.