Rzecz o muzyce…
….neapolitańskiej, choć w sumie nie tylko. Pierwotnie faktycznie chciałemten wpis i podporzadkowanąmu recenzję albumu poświęcić wyłącznie tej specyficznej odmianie włoskiej muzyki. Ale ostatecznie uznałem, że Klasycznej Niedzieli trzeba na sprawę mało znanej, włoskiej muzyki spojrzeć szerzej. A te wspominki koniecznie trza zacząć od Marco Beasleya i ansambla Accordone.
Dlaczego od tych mało znanych szerszemu gronu odbiorców muzyki Artystów? Ano bo właśnie oni systematycznie udowadniają, że barokowa Italia to nie tylko Wenecja czy Rzym. Wiadomo, że sława Vivaldiego czy Monteverdiego przeminąć nie przeminęła, ale że przy okazji przyćmiła innych kompozytorów to już chyba nikomu nie trzeba tłumaczyć. Kto dziś nie zna słynnego sporu między harmonią a wyobraźnią? No dobra, po tym tytułem to akurat niewiele osób kojarzy Cztery Pory Roku. Ale Le Quattro Stagioni to już bardziej, prawda?
Muzyka neapolitańska natomiast jakby po macoszemu potraktowana przez dzisiejszy świat funkcjonuje sobie gdzieś tam na boku. Owszem, słuchacze obeznani z kompozycjami z tamtego okresu z pewnością bez zastanowienia wymienią Alessandro Scarlattiego, jako postać najważniejszą dla baroku w mieście leżącym u stóp Wezuwiusza. Ale gdzie mu tam do sławy kolegów z północy? Chyba nawet Corelli i Geminiani, ba, Niemiec Hasse uznani zostali za ważniejszych we włoskim baroku od wszystkich członków rodziny Scarlattich łącznie.
Tym bardziej więc należy docenić pracę Marco Beasleya i Guido Moriniego, zmierzającą do zachowania dziedzictwa kulturalnego znad zatoki neapolitańskiej. Album Il settecento napoletano jest bowiem próbą wypełnienia krajobrazu po spustoszeniach, jakich w muzyce włoskiej dokonała fascynacja światem Rudego Księdza i bliskich mu kompozytorów. Dobra, trochę przesadzam, koniec końców to nie wina Vivaldiego, że pisał piękne melodie. Kto ma ochotę na więcej szczegółów – zapraszam do działu recenzje…
A dla zachęty – kolęda. Znana, choć… bez ingerencji papieża jakby inna…