Muzyka prawdziwie… dawna.
HIPowy, pojawiający się od czasu do czasu termin określający poszukiwanie autentyzmu wykonawczego w muzyce może być kolejnym słowem – kluczem, które kreuje a nie opisuje rzeczywistość. Jest bowiem całkowicie prawdopodobnie, że zwolennicy i przeciwnicy historically informed performance stając w szranki wzajemnych oskarżeń (choć przeciwnicy HIP są raczej w odwrocie, przyznaję) tak zapalczywie bronią swoich okopów, że sama kwestia muzyki schodzi na plan dalszy.
Argumenty przytaczane przez strony są różnorakie, przytaczać ich nie zamierzam, ale wydaje się, że zgodność co do jednej kwestii między obozami można jednak wynegocjować: gdzie to jest możliwe – tam warto próbować wykonywać muzykę klasyczną w miarę możliwości zgodnie z pierwotnymi założeniami.
No właśnie: owe pierwotne założenia. Z tym – zwłaszcza w odniesieniu do muzyki dawnej bywa krucho. O ile bowiem jeszcze jako tako, za sprawą gutenbergowskiego wynalazku opisy technik wykonawczych muzyki barokowej pozwalają się odkryć na nowo, o tyle … muzyka średniowieczna, zwłaszcza ta z ciemnych wieków wczesnego chrześcijaństwa pozostaje (i pewnie się to szybko nie zmieni) w znacznej mierze oparta na domysłach i poszlakach. Nie istnieją bowiem dokładne traktaty, jak chorały ambrozjańskie czy starorzymskie powinno się wykonywać. A skoro nie istnieją, to… nasza próba ich odtworzenia, oparta na analizie różnych wskazówek pośrednich, zawartych w innych dziełach (niekoniecznie muzycznych) będzie li tylko próbą, swoistą interpretacją.
Prawdziwa muzyka dawna bowiem nie istnieje. To czego słuchamy, to tylko nasze o niej wyobrażenie.
Ok, tyle wprowadzenia, pogmatwanego i specjalnie nie wgłębiającego się w problem. Celowy zabieg, gdyż muzyka, jaką anonsuje najłatwiejszą nie jest. Ba, moim zdaniem to jedna z najtrudniejszych muzycznych podróży w czasie i przestrzeni, z jaką było mi dane się spotkać. Oto anons do działu RECENZJE, a poniżej próbka muzyki. Oba linki – tylko dla odważnych.