Halsall, Matthew: Colour Yes [2019], (Special Edition)
Lonely is an eyesore...
Jest zatem tak, że każda nuta, która tu wybrzmiewa, dotyka mnie osobiście. Najcichsze stuknięcie w klawisze fortepianu, trącenie strun harfy, czy śpiew tej niezwykłej trąbki… Ani sekundy zawahania, ani momentu roztargnienia. Jest głęboka do bólu, acz symbiotyczna radość współistnienia. Oto żyjące dla mnie kompozycje, z których cieszę się jak dziecko. Z każdego, najmniej spodziewanego zawiśnięcia melodii czy muśnięcia ciszy.
Dlaczego tak? Dlaczego akurat te nuty, te dźwięki, czy te harmonie? Przyczyn byłoby wiele, a każda warta zachodu, ba, rozpisania w długi elaborat konstruktywnych spostrzeżeń lubo wspomnienia choćby… ale przywołanie tych wszystkich mniej lub bardziej koniecznych słów ani nam nie pomoże, ani nie spowoduje, że w Waszych uszach ta muzyka zabrzmi podobnie. Toteż niech zabrzmi…
Mógłbym oczywiście każdy z tych powodów przytoczyć. Wspomnieć okoliczności, gdy melodia „I’ve Been Here Before” spotkała mnie cichym tupotem kocich stópek gdzieś pomiędzy letnim, acz tradycyjnie już coraz to gorętszym popołudniem, a łykiem zimnego prosecco. Mógłbym, ale piękno tego utworu budzi we mnie smutek tamtych oczu, tak ufnie czekających na ratunek. Więc… tyle musi wystarczyć. Te kilkanaście minut absolutnie wyjątkowego natchnienia, jakim obdarza nas życie w chwilach najmniej spodziewanych. Gdy nagle okazuje się, że coś, co miało być tylko zwykłym towarzystwem jest sensem życia i niczym więcej. Niczym więcej… no tak…
Jest zatem tak, że okruchy wspomnień przeplatają się z chwilami bezpowrotnie straconymi na rzeczy całkowicie nieistotne. Bo świat kręci się (przyjmijmy, że wokół nas, choć bardziej jednak obok), wiruje w sobie znanym celu bardziej szalenie niż talerz pod winylowym albumem rozpędzonym do 78 obrotów… a ja skupiam się na melodiach Halsalla, niczym bohater filmu Nolana tkwiący gdzieś między wymiarami. I tak ma być.
Ten album to kwintesencja jazzowego popołudnia. Wieczornych, całkowicie nieśpiesznych chwil, tkwiących gdzieś między zapachem dobrej herbaty, a smakiem wina. Ba, ta muzyka przychodzi do Ciebie z rana niczym pieszczący zmysły smak espresso. Niosący się przez domowe kuchnie czy bulwarowe, dopiero co otwarte kawiarnie…
Muzyka wygodnego, zadowolonego z siebie świata. Unikająca wiadomości nachalnie wyskakujących nam w powiadomieniach smartfonów. Te utwory nie mają w sobie siły niszczenia zła, czy walki o lepsze jutro. Nie są też tłem codzienności, malującej się w barwy coraz to bardziej szare i smutne. Ale opisują świat, w którym żyjemy, ten sam, co niejednokrotnie nas potrafił zachwycić.
10/10. Polecam.
Ps. a na koniec powinien się pojawić ulubiony przeze Maleńtaska i mnie kawałek. O całkiem nieprzypadkowym tytule. TOGETHER. Ale już go w Klasycznej Niedzieli słuchaliśmy, więc zawsze można tam zajrzeć ponownie…