Rufus w czasach zarazy…
Lekko złamiemy konwencję. Zamiast pochylenia się nad 2794 wersją interpretacji Koncertów Brandenburskich albo „cudownym, odświeżającym” brzmieniem 4 Pór Roku zaaranżowanych po raz któryś tam na flet i orkiestrę… zachęcam, by sięgnąć po muzykę, która stanowi swego rodzaju odbicie naszych czasów. Po „Unfollow the Rules” Rufusa Weinwrighta, ale koniecznie z zapisem sesji koncertowej z posiadłości Paramour (Paramour Session). Zatem…
Sometimes I feel like my brain turns to leaves
… siadasz sobie wieczorem, z kieliszkiem wina i smartfonem w ręce. Niby nie oglądasz wiadomości w tv, ale… Twoje oczy przebiegają po ekranie urządzenia, rejestrując krzykliwe 2-3 zdania przynoszone przez serwisy otaczającego Cię świata. Toteż niezależnie, czy to będzie poczytna gazeta, mniej lub bardziej ulubiona telewizja, bądź też po prostu natkniesz się na szerowane wrzutki od przyjaciół w społecznościówce… wszystko poprowadzi Cię ku owej pustce, kształtującej się pomiędzy przerażeniem a zniechęceniem. Przestrzegaj zasad! Nie przestrzegaj zasad! Czytasz, słyszysz, oglądasz… gubisz się w tej pustce sprzecznych przekazów. Zupełnie bez nadziei…
'Cause it's all a part of the game
Spoglądając na świat przez pryzmat rzeczy [rzekomo] ważnych łatwo jest się zagubić w brutalności naszego wysokotechnologicznego chaosu. Ten kipisz trwa niezmiennie od pokoleń, buduje się i karmi naszą uwagą, niczym plotka oparta na szeptach między znajomymi. Możemy oświadczać publicznie, że nas to nie dotyczy, że gardzimy mediami epatującymi przemocą i ekscytującymi się nadchodzącą wojną… ani to będzie szczere, ani pozwalające wierzyć nam samym, że faktycznie tak uważamy. Tak zbudowano ten świat… wróć, sami go takim uczyniliśmy i jako się rzekło wyżej: znikąd nadziei…
I'm going to a town that has already been burnt down
I w takich to okolicznościach przyrody dociera do nas muzyka Rufusa Wainwrighta, nagrana wraz z przyjaciółmi w blichtrze rezydencji Paramour Estate. Ot, pianino, gitara i kwartet skrzypcowy… oszczędnie, a zarazem na tyle bogato, by potrząsanie drogą biżuterią było jedyną formą uznania, jaką jesteśmy w stanie mu zaoferować.
Czy aby na pewno?
Otóż… tak. Czegokolwiek byśmy o muzyce Wainwrighta nie powiedzieli, to zawsze sytuuje się ona gdzieś między elegancją a perfekcją. Wręcz urzekające są te jego stylizacje wokalne, skromnie wspomagane narastającym staccatem pianina, w trakcie których głośne granie to po prostu niewielkie, oszczędne kęsy dźwięków, serwowanych przez poszczególne instrumenty po to, aby zaraz wyciszyć histerię narastających nut. I owszem, takie podejście wystarcza, by zrobiło się intymnie i ciepło, nieodmiennie melodyjnie i zarazem epicko. O taaaaak, mało kto tak potrafi połączyć operowe skale, symfoniczny rozmach i knajpiany, jazzowy romantyzm. Zacnie.
Hatred on the horizon...
Unfollow The Rules – Paramour Sessions Live to wyborny album. Rufus Wainwright może nie jest tytanem pracy, nie zaskakuje nas co miesiąc nowym singlem, a w grudniu, przed świętami długogrającą płytą. A jednak, gdy już pojawia się jego kolejne dzieło, przynosi muzykę po prostu fascynującą. I choć… gdy przyjrzymy się liście utworów, dotrze do nas, że ten album to po prostu nowe wersje znanych utworów. Ale bądźmy szczerzy – kto nie lubi kolejnej wersji świetnej piosenki? Ta filozofia zresztą przyświecała Artyście, gdy brał się za nagrywanie tej płyty.
„Dobre piosenki mogą przetrwać w wielu różnych wersjach” – mówił w wywiadzie Rufus. „Chcę, aby moi fani mieli możliwość posłuchania muzyki na żywo, gdy album się ukaże”. Pamiętajmy, że wtedy to była właściwie jedyna szansa. Wtedy… w czasach pandemii.