Bach, Johann Sebastian: Sonatas for viola da gamba & harpsichord

Ton Koopman: harpsichord, Jordi Savall: viola da gamba
Bez mrugnięcia okiem można by rzec, że te trzy nazwiska w muzyce barokowej znaczą bardzo wiele. Oczywiście Bach rozumie się tu sam przez się, ale Koopman i Savall to dla współczesnego baroku wręcz opoka. Wiadomo, że bez Jana Sebastiana muzyka z przełomu XVII i XVIII stulecia nie byłaby tym samym – coś jakby historię muzyki rockowej pozbawić albumów The Beatles i Led Zeppelin zarazem. Co tam zresztą odniesienia do baroku – inspiracji w muzyce kantora od św. Tomasza szukali tak współcześni Bachowi, jak i późniejsi kompozytorzy, tworzący na przestrzeni wieków. A i w muzyce współczesnej, tak wspomnianej rockowej, jaki i popowej, tudzież jazzowej, czy elektronicznej tychże smaczków i nawiązań jest co niemiara. Hasztag #bachrządzi wcale nie byłby tu przegięciem. 
Klasyczna Niedziela nie jest tu wyjątkiem – co jakiś czas do nieskromnej spuścizny Jana Sebastiana sięgam, oczywiście za sprawą znakomitych interpretacji jego dzieł, dokonywanych przez współczesnych nam artystów. Dokładnie takich, o jakiej mowa w tej recenzji. 
Takoż więc względem tytułowych sonat Johanna Sebastiana, zebranych na tym albumie wniosek może być tylko jeden: oto piękne kompozycje wzięte na warsztat przez równie doskonałych w swoim fachu współczesnych muzyków. Ton Koopman, klawesynista i dyrygent, słynący z właśnie z wybornych interpretacji Bacha oraz Jordi Savall, którego osłuchanym w muzyce klasycznej wielbicielom przedstawiać nie trzeba. Ten znakomity duet muzyków, potrafiących wznieść się na wyżyny swoich umiejętności, zagrał dla nas sonaty rozpisane właśnie na te dwa instrumenty. Violę da gamba oraz klawesyn. Kameralne, dość specyficznie brzmiące, acz niezwykle ciekawe zestawienie. I popularne, zważywszy na ilość dzieł, jaka została na owe instrumenty napisana. 
Ta płyta ma już swoje lata – powstała w czasach przedcyfrowych, gdy album winylowe wymuszały niejako ograniczenie długości nagrywanej muzyki do niespełna pięćdziesięciu minut. Z tego też powodu – jedyny w sumie – zarzut, jaki można postawić savallowsko – koopmanowskim sonatom na violę i klawesyn to ten, iż jest to dzieło za krótkie. Wszak dałoby się je uzupełnić kilkoma kompozycjami zdecydowanie tu pasującymi, i sprawić dzięki temu, by album trwał kilkanaście lub nawet ze trzydzieści minut dłużej. Dałoby się, ale… jako się rzekło, Sonatas for viola da gamba & harpsichord nosi na sobie znak czasów i pozostanie jakim jest. 
I to właściwie wszystko, jeśli chodzi o negatywy. Utwory zagrane przez Koopmana i Savalla może nie porywają od pierwszego słuchania, bo i trudno, aby te sonaty roznosiły nas swoim rozmachem. To jednakowoż kompozycje kameralne, grane na dwa instrumenty, z których każdy zazwyczaj bywa częścią jakiegoś większego ansambla. A skoro tak, to muzyka, jaką nam oferują jest raczej z tej towarzysząco – uzupełniającej, aniżeli pierwszoplanowej. Ot, siedzimy sobie późnym popołudniem, przy kawce uzupełnionej kawałkiem malinowej tarty, gdzieś w ciszy własnej świątyni dumania i muzyką próbujemy złagodzić docierający do nas zza okien hałas wielkiego świata. Czy się to powiedzie, to zależy od nastawienia słuchacza. Ja miałem ten luksus viola Savalla i klawesyn Koopmana ukłoniły mi się szelmowsko w niedzielne popołudnie i zostały ze mną na długo. Polecam.
No to posłuchajmy sobie na koniec małego co-nieco…