Albumy,  Jazz

Kolekcja uczuć…

Błogosławieni ci odczłowieczeni,

Albowiem oni nie mają do stracenia nic

Poza cierpliwością…

Keorapetse Kgositsile

Hm, pamiętam, że wieki temu, przy okazji recenzji albumu Milesa Davisa i Billa Evansa „Sketches of Spain” zdarzyło mi się zarzekać, że:

…nie słucham już jazzu. Znaczy, gdzieś tam atencja pozostała, Naczelny (artrock.pl) namawia, ale życie jest krótkie i nie zdążę przed jego końcem nawet liznąć muzyki klasycznej. Więc nie słucham już jazzu – to generalna zasada. A zasady nie byłyby zasadami, gdyby nie miały wyjątków.

Cóż… kłamałem.

Ilekroć bowiem przymierzam się do tego, co zagrać sobie dla dla nastroju, ba, co będzie oddaniem mojego nastawienia… wybieram ten właśnie album. Robię więc to z silnym zarazem przekonaniem, że utwór tytułowy zostanie zagrany tak, jak wszystkie. Znaczy się – gdy tylko przyjdzie na niego pora. No jasne. To zawsze kończy się tak samo. Dziwnym trafem pomijam początkowe kompozycje przechodząc od razu do sedna. I gdy delikatne nuty gitary Jima Halla zaczynają cichutko wybrzmiewać z głośników… już nie ma złudzeń, zwłaszcza, gdy od razu dopada mnie tęsknota trąbki Cheta Bakera.  No a potem wszystko to blednie, gdy Roland Hanna na fortepianie zaczyna swoją część wariacji na temat Aranjuez. Te dwie, może ciut więcej (albo mniej – nie wiem, nie liczę) minuty absolutnego piękna powinny trwać i trwać. Jest taka lekkość w grze pianisty, taka poezja w każdej prokurowanej przez niego nucie, że człowiek może tylko zastygnąć z otwartymi ustami. Oniemiały…

Nie chcę pisać rzeczy oczywistych. Kto i dlaczego ten album nagrał (wszak wszystko znajdziecie w wikipedii), ani dlaczego dzieło markiza de los Jardines de Aranjuez jest takie wyjątkowe (bo jest!). Dlaczego wersja Jima Halla jest taka wyborna? Dlaczego jest lepsza niż każda symfoniczna interpretacja Concierto na gitarę i orkiestrę? Ba, dlaczego oczarowała mnie bardziej niż wspólne dzieło Davisa i Evansa (wspomniane na wstępie)? Bo tu, w tej wersji mamy cały zespół grający idealnie. Nie ma solisty (czy dwóch solistów) i zespołu. Grają pięknie jako grupa, a gdy trzeba – solo. Porywające wykonanie. Jedna z pięciu płyt świata, które zabrałbym ze sobą wszędzie. Albo nawet z trzech…