Wyczytałem gdzieś kiedyś, że serca artystów krwawią… dla własnej próżności. Wygodniej byłoby powiedzieć, że dla nas, ale to przecież nieprawda. Wszak potrzeba wyrzucenia z siebie emocji spoczywa prawie w każdym człowieku, różni nas jedynie poziom z jakim to czynimy. Siła krzyku i determinacja. Te zapomniane, starte przez podmuch pędzącego czasu truchła miliardów istnień nie miały ani tej konsekwencji, ani samozaparcia, ani nieustępliwości. Więc zniknęły(śmy) w krótkiej historii czasu, jaki człowiekowi dotąd był dany do wykorzystania. I znikać będziemy, a pozostanie tylko głos tych, którym udało się przebić ponad szum ziemskiej wegetacji.
Zatem… wydawałoby się, że owi, wspomniani wyżej Artyści mają łatwiej. Lepiej. Spokojniej. Nie czują na karku oddechu ciemnej zimnej reszty, bo właśnie wznieśli (wznoszą) sobie pomnik trwalszy niż ze spiżu. Otóż… nie. Nic bardziej złudnego. Ktoś gdzieś kiedyś zdecydował, że ludzie muszą być, jak inżynier Mamoń. Lubić tylko to, co już lubią. Jakaż szkoda…
To jest moje odkrycie końcówki ubiegłego roku. Właściwie nie bardzo wiem, od którego albumu zacząć prezentację tej Artystki w Klasycznej Niedzieli…. więc zacznę od fragmentu koncertu. Brodie Session (który może i nie ma zasięgów KEXP, ale i tak trzeba obserwować ten profil). Arooj Aftab wystąpiła tam pod koniec ubiegłego roku i po prostu wbiła mnie w fotel. Gdybym miał krótko powiedzieć jak bardzo… cóż… słowa Stachury będą tu najlepiej pasowały…
Za nieznanym tęsknij, ale nieznanego nie wyobrażaj sobie.
Dlaczego? Bo nigdy nie wyobrazisz sobie.
Dlaczego? Dlatego, że wyobrażać sobie znaczy przypominać sobie.
Nieznanego nigdy nie przypomnisz sobie, bo nigdy w Tobie nie powstało.