Wieść niesie, że pierwsza płyta Vafadari powstała z inspiracji. Artystka opowiedziała w jednym z wywiadów, jak to jako dziecko słuchała ojca śpiewającego starożytne poematy filozoficzne, zwane właśnie „Gathas”. I na którymś tam zakręcie życiowym przypomniała sobie o tych pieśniach. Gdy więc wiele lat później, już jako mezzosopranistka w Paryżu, zaśpiewała te same „utwory” podczas bisów po klasycznych występach, spotkały się one z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Vafadari postanowiła więc uwiecznić te starożytne mantry i tak oto, leżące w centrum jednej z najstarszych religii świata, zaratusztrianizmu, śpiewane opowieści sprzed trzech i pół tysiąca lat nagle objawiły się w naszym przepełnionym technologią świecie. Czy brzmią tak, jak kiedyś? Raczej nie, bo – jak mawia Marcin Święcicki – „już nigdy nie będzie takiego lata” ale to przecież w żaden sposób nie przeszkadza. Ostatecznie przecież muzyka wtedy smakuje najbardziej, gdy żyje. Gdy opisuje nasz świat, uczucia, piękno tak, że nie sposób przejść obojętnie. Właśnie tak, jak czyni to Iranka.