Aktualności,  Albumy,  world music

Zaśpiewać piosenki, których nauczył mnie Ojciec…

Nie nie, bez obawy. Nie ja. Pomijając kwestię, że mój Ojciec nie śpiewał mi piosenek (przynajmniej nie pamiętam, ale ja mam słabą pamięć o zamierzchłych czasach młodości), to nikogo bym nie próbował tak katować. Ale tytułu – przyznacie – inspirujący… i muzyka, której poświęcimy ten wpis jest takową także…
Photo: Benoit Facchi

Zatem... gdy czas nie istnieje...

…a przynajmniej tak może się nam wydawać. Żyjemy bowiem w takich czasach, że wszędzie zrobiło się blisko. I nawet jeśli niedawna pandemia przystopowała nasze podróże, to za sprawą coraz bardziej oplatającej świat sieci – przenikanie się kultur weszło na zupełnie nowy poziom. Acz nie można powiedzieć, że z tego powodu jest mniej tajemniczo.
Bohaterkę niniejszego wpisu, Arianę Vafadari… przytrafiło się mi usłyszeć parę lat temu za sprawą albumu Armanda Amara z muzyką do filmu „Mediterranean. A Sea of All” (oryg. Méditerranée, notre mer à tous, film by Yann Arthus-Bertrand & Michael Pitiot). Cudowny, operowy głos, wybijający się ponad instrumentarium zupełnie nie kojarzące się z muzyką klasyczną… po prostu WOW, gdy zabrzmiało Scherza. Pierwszy odsłuch to było istne trzęsienie ziemi. A że nie sposób było wówczas zapomnieć o takiej muzyce, to – dzięki serwisom streamingowym – śpiewaczka wylądowała w obserwowanych i stąd też ten wpis.
Jej dyskografia – przynajmniej na dziś – nie jest jednak zbyt obszerna. Ot, dwa pełne albumy: „Gathas, Song My Father Taught Me” z 2016 roku i „Anahita” z 2020, plus trochę gościnnych występów u innych artystów. I już. Jednak to, czym Ariana Vafadari nas potrafi uraczyć (obojętnie, czy na własnym albumie, czy u kogoś we współpracy) to muzyka zdecydowanie najwyższej próby. Bynajmniej nie będąca muzyką klasyczną, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. A no bo trochę zahacza o jazz, ciut tam o szeroko rozumianą „world music”, ofkors też pobrzmiewa klasycznie (i to bliżej jej z  muzyką dawną)… ale też na upartego… artystka nie stroni od współczesnych brzmień. Cały więc przekrój muzyczny współczesnego i minionego świata. Czyli coś dla ludzi lubiących podróże w czasie i przestrzeni.
Wieść niesie, że pierwsza płyta Vafadari powstała z inspiracji. Artystka opowiedziała w jednym z wywiadów, jak to jako dziecko słuchała ojca śpiewającego starożytne poematy filozoficzne, zwane właśnie „Gathas”. I na którymś tam zakręcie życiowym przypomniała sobie o tych pieśniach. Gdy więc wiele lat później, już jako mezzosopranistka w Paryżu, zaśpiewała te same „utwory” podczas bisów po klasycznych występach, spotkały się one z entuzjastycznym przyjęciem publiczności. Vafadari postanowiła więc uwiecznić te starożytne mantry i tak oto, leżące w centrum jednej z najstarszych religii świata, zaratusztrianizmu, śpiewane opowieści sprzed trzech i pół tysiąca lat nagle objawiły się w naszym przepełnionym technologią świecie. Czy brzmią tak, jak kiedyś? Raczej nie, bo – jak mawia Marcin Święcicki – „już nigdy nie będzie takiego lata” ale to przecież w żaden sposób nie przeszkadza. Ostatecznie przecież muzyka wtedy smakuje najbardziej, gdy żyje. Gdy opisuje nasz świat, uczucia, piękno tak, że nie sposób przejść obojętnie. Właśnie tak, jak czyni to Iranka. 

Piękna muzyka... polecam.

Oczywiście jej albumy są dostępne w serwisach streamingowych, więc… warto ich posłuchać w całości, a nie tylko wybranych fragmentów muzyki z obrazkami. Koniec końców te pieśni budują w człowieku tak różne skojarzenia i obrazy, że warto zanurzyć się w nie, jak głęboką wodę. Czego życzę…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *